Tymczasem tymczas..
Nawet jak się bardzo, bardzo chce, bo warunki nie pozwalają...
Bo finanse do dupy...
Bo czasu brak...
Bo setki innych powodów...
Kiedy o 22:30 z wanny wyciąga Cię upierdliwe wycie dzwonka do drzwi, który za żadne skarby nie ma zamiaru przestać brzęczeć to znaczy, że powinieneś w drodze do owych drzwi przerobić poradnik "jak mówić nie - asertywność dla opornych", "zakocenie to choroba" i "Twój portfel nie jest z gumy".
Ja nie miałam akurat pod ręką, tak się dziwnie złożyło więc drzwi otworzyłam zupełnie nieprzygotowana na komunikat "bo mi ktoś pod drzwi podrzucił i ja nie wiem.. a sąsiad obok to wyjeżdża, a on miauczy, a ja nie mogę, bo mój kot to nie lubi...".
W głowie w ciągu 5 sekund przebłyski rozsądku "nie stać mnie na kolejnego kota", "nie mogę, nie mam mnie cały dzień w domu", "inne rozsądne argumenty". Kiedy to otwierałam usta, żeby wyjaśnić sąsiadce, ze nie mogę coś się zacięło, zrobiło się spięcie i zamiast "NIE!" wyszło "zaraz zejdę".
Odziawszy się nieco bardziej poczłapałam za sąsiadką trzy piętra niżej. Pokazała mi zwiniętą między prętami schodów rudą, syczącą kulkę, która do złudzenia przypominała Tigera w dniu kiedy zabrałam go do domu. Mówiła coś, tłumaczyła.. nie słuchałam. Sapnęłam, wzięłam groźnego tygrysa pod pachę i krokiem posuwistym ruszyłam do domu, zycząc dobrej nocy. Zza drzwi wychyliły się jeszcze głowy sąsiadów "którzy nie mogą, bo wyjeżdżają" ciesząc się, że "ktoś sie zajmie kotem".
Ktoś się zajmie.. jestem Ktoś i przedstawiam bezimienną miniaturę Tigera, licząc naiwnie, że rano "ktoś inny" stwierdzi, ze w domu brakuje mu rudego skrzeczącego skrzata.
Los jest zabawny. Ledwie kilka godzin wcześniej koleżanka wrzuciła mi na facebookową tablicę filmik z kociętami z dopiskiem "Dzieci by Ci się takie przydały" - wykrakała.
Ps. Jak klikniesz udostępnij, albo wrzucisz malca gdziekolwiek, gdzie może go wypatrzeć "Ktoś Inny" komu czort zwiał to ręka Ci nie odpadnie, ja będę miała mniej zdemolowany dom, a Rudy Skrzat szczęśliwie wróci do domu.. także.. nie krępuj się.