Niektórzy do schroniska boją się wejść, inni wchodzą i wychodzą z psem czy kotem, a jeszcze inni wchodzą i.. zostają. Tak też było ze mną. Dzięki uprzejmości pewnej wolontariuszki mogłam odwiedzić Verone - wilczycę, wyrzuconą z samochodu na drodze, za którą biegałam pół dnia usiłując złapać, a którą w końcu złapał sąsiad. Odwiedziłam raz, odwiedziłam drugi, obiecałam jej dom i dom się znalazł. Nie było już kogo odwiedzać, ale ... jakoś tak wsiąkłam. Po spacerach z Verą raz i drugi zabrałam na przechadzkę pewnego psiaka imieniem.. Tiger, porobiłam zdjęcia i jakoś się zakumplowaliśmy ja i ów Pan pies. Zabrakło Verony, więc nieśmiało wprosiłam się w odwiedziny do niego. Mało mi było spacerów z Tigerem, poprosiłam o kolejnego i.. kolejnego i.. "utknęłam" w schronisku. Powoli poznaję każdego psiaka, który utknął w schronisku. Najbardziej żal tych, które spędziły tam całe życie, a jest ich masa. Całe dnie za kratami wyczekują swojego człowieka, a człowiek się nie pojawia. Żałuję, że wcześniej się nie złożyło i nie zaczęłam odwiedzać schroniska. To radość nie z tej ziemi i dla tych psów i dla człowieka, kiedy się zabiera taką nieszczęśliwą kulkę choćby na krótki spacer.